„Przemysł 4.0 jest dobrze opakowany, ale w praktyce jeszcze nie działa”– uważa Piotr Słanek Dyrektor Produkcji w firmie PROTECH.
Jak to jest z tym przemysłem? Wskaźnik PMI od pewnego czasu spada, a GUS podaje, że produkcja sprzedana przemysłu rośnie i to szybko. Chyba nikt inny, jak dyrektor produkcji, nie może być lepszym adresatem tego pytania.
Piotr Słanek, Dyrektor Produkcji w firmie PROTECH: Rzeczywiście, przez długi czas wskaźnik PMI systematycznie zyskiwał na wartości. Ten proces nie mógł trwać jednak w nieskończoność. Kiedyś musiało nastąpić wyhamowanie. To co obserwujemy dzisiaj, to być może naturalna fluktuacja, którą trzeba obserwować, ale nie ma jeszcze powodu do paniki.
Jak ten – naturalny Pana zdaniem spadek – wpływa na firmę produkcyjną. Czy PROTECH dostrzega oznaki spowolnienia?
Muszę przyznać, że spadki wskaźnika PMI, nie są przez nas specjalnie odczuwane. Wskaźnik dotyczy bardziej nastrojów, jakie panują wśród menadżerów. Te zaś mają to do siebie, że są zmienne. Nie przeceniałbym więc jego znaczenia.
Nie znaczy to jednak, że nie widać pewnych symptomów spowolnienia. Sygnały świadczące o pogarszającej się koniunkturze wysyłają niemieckie firmy. Szczególnie widać to w branży automotive. Ten sektor jest na tyle silny i współpracuje z tak wieloma poddostawcami, że siłą rzeczy jego sytuacja wpływa na inne branże. Także w Polsce.
Nie jest tajemnicą, że PROTECH działa na tym rynku. Czy odczuliście spowolnienie za naszą zachodnią granicą? Ekonomiści twierdzili, że zeszłoroczna zadyszka niemieckiego przemysłu jest „przejściowa” i że wynika głównie z czynników jednorazowych, m.in. zaostrzenia norm emisji spalin.
Dywersyfikujemy nasze portfolio, by nie być uzależnionym od jednej branży. Z jednej strony dostarczamy kotły, które stanowią połowę naszej produkcji. Z drugiej, jesteśmy obecni np. w przemyśle stoczniowym, dla którego dostarczamy filtry redukujące emisję szkodliwych gazów.
Produkujemy także urządzenia wentylacyjne i inne rozwiązania dla sektora budowlanego. To pozwala nam wycofywać się z kontraktów, które nie są dla nas satysfakcjonujące, a jednocześnie nie być w dużym stopniu uzależnionym od koniunktury. Podam przykład z branży motoryzacyjnej. Od lat dostarczaliśmy wyroby dla dużego producenta z Niemiec, jednak w pewnym momencie projekt nie był rentowny na poziomie, na jakim zakładaliśmy.
Gdybyśmy wtedy byli uzależnieni od jednej branży lub – co gorsza – jednego klienta, bylibyśmy w niezbyt komfortowej sytuacji Warto też dodać, że specjalizujemy się w dostarczaniu niszowych usług dla przemysłu. To także zabezpiecza nas przed wahaniami koniunktury.
Wspomniał Pan, że biznes firmy produkcyjnej takiej jak PROTECH trochę opiera się wskaźnikom PMI, czy danym GUS. A co z regulacjami?
To zdecydowanie najważniejszy czynnik wpływający na biznes. Przykładem może być Austria. Ten kraj wdraża przepisy, które doprowadzą do całkowitego odejścia od paliw kopalnych. To oczywiście sprawia, że producent kotłów na paliwa kopalne traci w takiej sytuacji rynek. Nie inaczej jest w Polsce, gdzie zmiany regulacji w zasadniczy sposób zmieniają otoczenie rynkowe.
Od niedawna funkcjonują przepisy zakazujące produkcji kotłów poza klasowych. Dla firm takich jak PROTECH to z jednej strony szansa, bo mamy zakład przygotowany do produkcji wyrobów spełniających najwyższe normy. Z drugiej też i zagrożenie, bo wiązało się z koniecznością wycofania części produktów.
Z kolei na rynku transportowym dyrektywa o pracownikach delegowanych może pogorszyć sytuację w branży logistycznej. Może też wpłynąć na produkcję. Oczywiście nie od razu, ale bez wątpienia przepisy w nowej formie będą oddziaływały na sektor przemysłowy.
Zmienimy odrobinę temat. Wspomniał Pan, że PROTECH jest obecny w Austrii i Niemczech i oczywiście w Polsce. Gdzie jeszcze można znaleźć wasze wyroby?
Ponad połowa produkcji PROTECH to eksport. Nasze wyroby bezpośrednio trafiają do Austrii, Czech, Słowacji, Niemiec, a także na Litwę i Ukrainę. Poprzez swoich partnerów docieramy do klientów we Francji i Wielkiej Brytanii. W dużym uproszczeniu jesteśmy tam, gdzie klimat jest dla nas sprzyjający.
Trudno zaistnieć polskiej firmie za granicą?
Nie ma łatwych rynków, ale warto podejmować ryzyko pozyskania zagranicznych klientów. Polskie firmy mają dużo do zaoferowania. Najtrudniej jest pozyskać pierwsze kontrakty, później jest już nieco łatwiej, ponieważ wzrasta rozpoznawalność marki wśród danej grupy firm.
Pojawiają się referencje i rekomendacje. Nasze doświadczenia pokazują, że często firmy polecają nas sobie nawzajem. Natomiast z pewnością najtrudniejsze są rynki wschodnie. Bardzo trudno rozwijać tam biznes, uwarunkowania są kompletnie inne niż na Zachodzie.
Co jest naszą silną stroną? Czy tylko niższa cena, czy też jakość, a może coś innego?
W porównaniu z Europą Zachodnią, czy Skandynawią, jesteśmy w stanie dostarczać usługi zdecydowanie szybciej. Jest to kluczowe np. dla branży motoryzacyjnej, w której dany element musi wjechać na linię produkcyjną co do minuty i w której cały ciężar logistyki, utrzymywania zapasów, jest przerzucony na poddostawców.
Montownie, które u nas funkcjonują, są doskonale zorganizowane – wszystkie procesy zaplanowane są bardzo skrupulatnie i wyroby pojawiają się z dokładnością co do minuty. Jednocześnie firmy z naszego regionu mają wciąż niższe koszty pracy. To, co nas różni od zachodnich firm na niekorzyść to wydajność.
Ten sam pracownik w Niemczech pracuje znacznie szybciej niż nad Wisłą. Nie jest to oczywiście efekt jego wyższych kompetencji i umiejętności, ale efekt wyższego poziomu informatyzacji i automatyzacji oraz lepszej organizacji pracy.
Dokładność, o której Pan mówi, można osiągnąć dzięki cyfryzacji. Przede wszystkim dzięki systemowi klasy ERP, ale jak pokazują statystyki, mamy jeszcze rezerwy. Gdzie jest PROTECH w digitalizacyjnym wyścigu?
Ostatnie lata upłynęły pod znakiem znaczących inwestycji. Wdrożyliśmy system Impuls EVO autorstwa BPSC w bardzo szerokim zakresie funkcjonalnym. Wszystkie procesy, jakie zachodzą w naszej firmie, są koordynowane z poziomu aplikacji naszego ERP-a. Pozwala nam to sprawnie łączyć pracę ludzi maszyn i robotów, które posiadamy.
W ostatnim czasie dużo mówi się o Przemyśle 4.0. To Pana zdaniem slogan czy rzeczywistość?
Przemysł 4.0. to umiejętność zintegrowania wielu systemów ze sobą współpracujących. One muszą ze sobą rozmawiać. Problem dziś polega na dostępie do danych, którymi musimy zasilić te systemy. Najlepiej by były one automatycznie wprowadzane. Tymczasem dziś w znacznej części firm dominuje papierowy obieg informacji, u nas odbywa się to wszystko w systemach IT, ale w dalszym ciągu dane w większości wprowadzane są ręcznie.
Hasło „Przemysł 4.0” jest dobrze opakowane marketingowo, ale de facto jeszcze nie działa w praktyce. Co nie znaczy, że wkrótce się to nie zmieni. Podam przykład spoza branży, ale podobnie może wyglądać sytuacja w produkcji. Proszę spojrzeć na branżę muzyczną.
Niepostrzeżenie w ciągu kilku lat przeszła ona niesamowitą transformację. Dziś płyty CD w zasadzie odeszły do lamusa, muzyka jest przetwarzana i kupowana w chmurze, podobnie dzieje się z usługami video. Tak samo będzie z produkcją. Jednak na razie cyfryzacja procesów niestandardowych — a takim jest właśnie produkcja — stanowi największe wyzwanie.
Czy w czasach, które nastąpią, będzie jeszcze miejsce dla ludzi?
Nie przeceniałbym wpływu sztucznej inteligencji na redukcję zatrudnienia i w ogóle nie traktowałbym tego pojęcia jako Złotego Graala IT i przemysłu. To, co 15 lat temu było uważane za SI, dziś jest zwykłym systemem informatycznym. Wszystko sprowadza się do danych, dobrych danych, które sprawią, że dobry pracownik pewne rzeczy wykonywać będzie lepiej i łatwiej.
Czy nie dotyka Was problem niedoboru pracowników? Dziś wiele firm, szczególnie w sektorze wytwórczym boryka się z brakiem nie tylko wykwalifikowanych pracowników, ale kadr w ogóle.
Zaskoczę Pana, ale nie mamy problemów z pozyskiwaniem pracowników. Idziemy w kierunku automatyzacji, a nie liniowego wzrostu zatrudnienia. Oczywiście, nie oznacza to, że nie musimy zatrudniać nowych osób. Zakup robota nie oznacza przecież, że nie potrzeba osób do jego obsługi.
Zachwala Pan cyfrową transformację, ale wciąż jest dużo firm, które z digitalizacją są na bakier. Co powstrzymuje firmy?
Myślę, że takim hamulcem są przede wszystkim złe doświadczenia. To one są głównym powodem, który sprawia, że firmy boją się cyfryzacji. Druga rzecz to trudność w liczeniu zwrotu z inwestycji. Gdy instalujemy nową maszynę, to wiemy, że po 5 latach się ona zamortyzuje.
W przypadku systemów IT nie jest to łatwe. Natomiast cyfryzacja jest nieunikniona, co widzimy na swoim przykładzie. W dobie dostarczania produktów w krótkich seriach na konkretne zamówienie klienta, opłacalne realizowanie produkcji nie jest możliwe bez dobrych, wiarygodnych danych. To z kolei nie jest możliwe bez zintegrowanego systemu IT.