Od wyśmiewania komputerów do liczenia każdego kroku na boisku. Dane zmieniają piłkę nożną.
Jeszcze 20 lat temu piłkarze nabijali się z trenera Stefana Majewskiego, bo ten… korzystał na treningach z laptopa. Dzisiaj liczby na stałe rozgościły się w futbolu, a szkoleniowcy nie wyobrażają sobie wypuszczenia zawodników na mecz czy trening bez aparatury, która precyzyjnie mierzy każdy ich ruch.
Zapraszamy na wycieczkę po świecie, w którym analitycy zastąpili domorosłych motywatorów, a w mediach zamiast „magicznych ołówków” na dobre rozgościły się porównania, heatmapy i współczynniki xG. Komentatorzy sportowi starszej daty lubią przywoływać nieśmiertelną mądrość Marka Twaina, w myśl której „istnieją kłamstwa, bezczelne kłamstwa i statystyka”.
I faktycznie, pobieżnie traktowana analiza danych może prowadzić do wniosków, że wychodząc na spacer z psem, statystycznie macie po trzy nogi. Skuteczność każdego narzędzia w dużej mierze zależy od tego, w jaki sposób się je wykorzystuje.
Oprogramowanie badające boiskowe wydarzenia wypluwa z siebie po każdym spotkaniu ciąg liczb, który po przeniesieniu na kartki zająłby kilkadziesiąt arkuszy, zdolnych do uśpienia osoby cierpiącej na bezsenność. Stąd pojawienie się analityków, których rola w sztabach piłkarskich klubów i reprezentacji stała się nieoceniona. Na czym właściwie polega ich praca?
Specjaliści od szczegółów
Pod względem rozumienia futbolu zrobiliśmy i robimy postęp w tempie geometrycznym. Ś.P. Kazimierz Górski pytany o klucz do boiskowego sukcesu powiedział: – Chodzi o to, żeby strzelić jedną bramkę więcej od przeciwnika. Co do szczegółów, to niech się wypowiedzą specjaliści. Mottem Janusza Wójcika, innego byłego, również nieżyjącego, selekcjonera reprezentacji Polski było „kiełbachy do góry i golimy frajerów”.
Dzisiaj, o ile płomienne przemowy wciąż mogą być użyteczne, dużo większą wagę przywiązuje się do tego, co i po co piłkarz dokładnie ma robić na boisku. Społeczne postrzeganie roli danych w sporcie znacznie poprawiło się po premierze filmu „Moneyball”, opowiadającego historię Billy’ego Beane’a, managera, który mając ograniczone zasoby doprowadził do mistrzostwa MLS zespół baseballowy z Oakland. Kluczową rolę w drodze do sukcesu odegrał niepozorny analityk, z którego pomocą Beane ze zbieraniny sportowych „odrzutów” z mocniejszych zespołów stworzył mistrzowską drużynę.
„Trudno nie być baseballowym romantykiem. To ekscytujące dla fanów, ten romantyzm sprzedaje bilety i hot-dogi. Poza tym nie ma żadnego znaczenia – mówił filmowy bohater grany przez Brada Pitta.
Co zatem ma znaczenie? Odpowiednie rozumienie ciągu cyfr, jaki spływa na ręce sztabów po każdym spotkaniu. Sama w sobie liczba celnych podań wykonanych przez piłkarz jest daną, którą od razu można wyrzucić do śmietnika. Kiedy jednak dodamy do tego długość zagrania, liczbę miniętych nim rywali i sektor boiska, z którego było wykonywane oraz w którym znalazło adresata, możemy śmiało wywnioskować, czy w tym spotkaniu nasz pomocnik rozrywał szeregi rywala swoimi podaniami, czy też raczej grał na alibi.
„Gołe” asysty czy gole też nic specjalnego nie mówią, bo przecież dużo trudniej zdobywać bramki grając w drużynie ligowego outsidera niż będąc częścią maszyny, która zmiata z boiska kolejnych rywali. Ale kiedy wprowadzimy, będący dziś standardem w takich narzędziach jak Opta czy Prozone, liderujących na rynku analityki futbolu, wskaźnik „big chance”, czyli sytuacje, w których z dużym prawdopodobieństwem powinna paść bramka, przestajemy poruszać się po omacku.
Z jednej strony możemy sprawdzić, jaki procent znakomitych okazji zamieniają na bramki dwaj snajperzy i dojść na przykład do wniosku, że gracz, który zdobył 20 bramek mając 25 sytuacji jest lepszy niż ten, który strzelił 30 goli, ale miał aż 80 wybornych okazji podbramkowych. To może pomóc dostrzec potencjał w dobrym graczu występującym w słabym zespole.
Z drugiej strony, jeśli mamy dwóch napastników grających w topowych drużynach i zdobywających podobną liczbę bramek, to może warto przychylniejszym okiem spojrzeć na tego, który dochodzi do większej liczby okazji? W jego przypadku wystarczy nieco poprawić skuteczność, żeby wskoczył na wyższy poziom.
Dane dostarczają managerom narzędzia do budowania zespołu zgodnego ze swoim pomysłem. Są trochę jak zdjęcie rentgenowskie, bez którego można przeprowadzać kolejne operacje, ale stan pacjenta prędzej można pogorszyć niż naprawić. Zresztą jest jeszcze jeden element wspólny pomiędzy RTG i danymi w piłce nożnej – jedno i drugie musi interpretować specjalista, bo dla zwykłego śmiertelnika stanowią enigmę.
„Sekret polega na sprowadzeniu statystyk do jednej liczby. Kiedy działamy w taki sposób, potrafimy dostrzec wartość w zawodnikach, których nikt nie ceni – podsumował w filmie „Moneyball” Billy Beane.
Lepiej tłumaczą świat
Do niedawna specjalistyczne narzędzia dostępne kosztowały krocie i były dostępne tylko dla pracowników organizacji sportowych, ale to też należy do przeszłości. Rewolucja dotarła również do mediów, w których miejsce trenerów starej daty, mażących strzałki na ekranie, zajęli analitycy. To oni, wracając jeszcze na moment do metafory zdjęcia rentgenowskiego, tłumaczą, co na nim widać. W transmisjach piłkarskich na dobre zagościły współczynniki xG (expected goals, czyli ile goli powinna była zdobyć drużyna z sytuacji, które stworzyła w danym spotkaniu).
Telewizja Sky Sports, transmitująca angielską Premier League, zatrudnia sztab analityków, dostarczających na bieżąco interaktywne statystyki odbiorcom. Na antenie Eleven Sports i Canal+ Sport w trakcie transmisji hiszpańskiej La Liga dzięki partnerstwu z firmą Microsoft na żywo wyliczane jest procentowe prawdopodobieństwa zdobycia bramki w kluczowych sytuacjach meczowych. Organizatorzy tenisowego Wimbledonu współpracują z firmą IBM, która pomaga im w wyciąganiu maksimum wartość z pozyskanych od kibiców danych.
Rolę analizy danych w sporcie doceniają nie tylko media tradycyjne, ale również cyfrowe, czego przykładem może być niedawno nawiązane partnerstwo Kanału Sportowego z marką rankomat.pl. Multiporównywarka ubezpieczeń oraz ofert bankowych i GSM została specjalnym partnerem od porównań, który będzie wykorzystywał swoje doświadczenie w pracy z danymi, żeby fani Kanału Sportowego otrzymali pogłębione porównania piłkarzy, oparte na twardych statystykach. Efekty tej współpracy będzie można zobaczyć w programach takich jak „Mecz Dnia” czy „Hejtpark”.
„Xavi czy Andres Iniesta w czasach gry w Barcelonie Pepa Guardioli, sprawiali wrażenie osób, które potrafią zatrzymać czas, przeanalizować w głowie kilkadziesiąt możliwych scenariuszy jak starsi panowie siedzący nad szachownicą w parku, a następnie wybrać idealny moment na zagranie piłki. Byłem zdesperowany, żeby zrozumieć, jak to w ogóle jest możliwe. Dlatego zająłem się analizą danych – opowiada John Muller, najsłynniejszy dziennikarz sportowy zajmujący się analizą danych, gwiazda portalu The Athletic.
Noga przeliczona na monety
Liczby w futbolu to jednak nie tylko strzały, podania czy sprinty. To również ogromne kwoty na kontach klubów i piłkarzy, niewyobrażalne jeszcze kilkanaście lat temu. Kiedy Zinedine Zidane trafiał do Realu Madryt za rekordowe 52 miliony euro, wydawało się, że świat oszalał.
Dzisiaj takie kwoty kluby Premier League wydają na półanonimowych zawodników. Gaże największych gwiazd futbolu (a nawet tych nieco mniejszych, przecież nawet w naszej ekstraklasie można zarabiać miliony), dorównują tym zgarnianym przez gwiazdy muzyki czy srebrnego ekranu. Tam, gdzie z ręki do ręki przechodzą wielkie pieniądze, muszą być też wielkie ubezpieczenia, które sprawiają, że nawet poważna kontuzja nie zniszczy sportowcowi perspektyw na przyszłość.
„David Beckham już w latach 90. ubezpieczył swoje ciało na kwotę 195 milionów dolarów, z czego aż 70 mln stanowiła wartość ubezpieczenia jego nóg. Wartość tej polisy była tak wysoka, że musiała zostać rozdzielona na kilka różnych podmiotów, bo jedna firma ubezpieczeniowa nie byłaby w stanie wziąć na siebie tego najwyższego ubezpieczenia w historii sportu. Również Cristiano Ronaldo zadbał o swoje bezpieczeństwo finansowe, ubezpieczając nogi na astronomiczną kwotę 144 mln dolarów. Nie inaczej jest w przypadku Roberta Lewandowskiego, którego nogi wedle obiegowych informacji są wycenione przez ubezpieczalnię na 80 mln euro. Gdyby taki zawodnik przez poważną kontuzję stracił możliwość zarabiania w klubie, ubezpieczalnia pokryłaby te straty – analizuje Tomasz Kroplewski, Head of Business Development w rankomat.pl.
Co dają kibicom te wszystkie liczby, które na dobre rozgościły się w sporcie? Odpowiadając skrótowo, możliwość zajrzenia tam, gdzie nigdy się nie dało. Aaron Levenstein, wieloletni wykładowca biznesu na Oksfordzie, twierdził, że „statystyka jest jak bikini: odsłania to, co
jest fascynujące, ale zakrywa to, co naprawdę kluczowe”. Jednak ta piłka nożna ubrana w bikini wygląda znacznie bardziej seksownie, niż jeszcze kilkanaście lat temu – kiedy była zasłonięta od stóp do głów i nie do końca zrozumiała nawet dla samych trenerów i piłkarzy.